Hej! Wpis ten napisałam spontanicznie, jadąc na fali ekscytacji pokonferencyjnej prawie dwa miesiące temu. Zanim zdążyłam go dopieścić i wrzucić jak należy, rozpętała się pandemia. Niestety nie należę do osób, które z tej okazji wykorzystują czas produktywnie itp, raczej troszkę mnie to zdołowało… W każdym razie, wpis postanowiłam w końcu wrzucić. Miłej lektury! 🙂
~~~~
Ach, jak cudownie! Mam silne postanowienie odpocząć w tym roku od konferencji, ale tej nie mogłam sobie odmówić – Gotujące Żabki to co roku najlepiej spędzony czas. No i najbardziej epickie after party! 😉

Boiling Frogs to Software Crafstmanship Conference – co znaczy po mojemu, że nie jest poświęcona żadnej konkretnej technologii, lecz samej idei programowania jako… Rzemieślnictwa. Rzemiosła, które jest rzetelną, ciężką pracą, rzemiosła odpornego na buzz wordy, za to przesiąkniętego bazowaniem na wiedzy i doświadczeniu. Rzemiosło – to takie mało sexy, nie? A jednak wnika z tego słowa pewna doza pragmatyczności, zresztą memu sercu bardzo bliska. Zróbmy najpierw, żeby działało, przygotujmy się na to, że pewnie coś się popsuje. Ooo, zmieniamy coś w serializacji…. na iOS to już na pewno się coś popsuje. Estymację pomnóżmy razy dwa, jak zacznie nam się nudzić, to wtedy będziemy się martwić. Better done, than perfect – kroczę według tej zasady każdego dnia.
I w tej konferencji właśnie to odnajduję. Tutaj ludzie potrafią powiedzieć – hej, pewnie takie a takie rozwiązanie byłoby sexy, fancy i w ogóle, ale ja u siebie robię tak, bo jest prościej… Mam wrażenie, że takiego podejścia nabierają osoby, które potrafią na tyle długo wytrzymać w danej firmie, żeby odczuć konsekwencje swoich decyzji. Ja przez 4 lata utrzymywałam swój własny serwer działający na produkcji, którego to kodu nikt oprócz mnie na oczy nie widział. I często jedyne, co mi czasem pozostawało to dowcipne pytanie samej siebie – kto to tak spierdolił? To ja. 🙂

I oczywiście, za każdym razem na początku projektu jest silne postanowienie, że tym razem będzie inaczej, że kodzik będzie piękny jak stokrotka o poranku. A potem wkracza życie, walka z maszynami i deadline’y. Jeśli nie ma tego komfortu, żeby regularnie robić refactoring i kodzik faktycznie czasem upiększać, dostosowując go lepiej do zmieniających się wymagań i ewoluującej wiedzy programistów i programistek pracujących nad nim – wtedy jego jakość drastycznie spada. Tylko – co z tego? Jeśli to projekt gry, która nie spełniła KPIów i trzeba było ją jak najszybciej przetestować, zanim czerwony ocean wypełni się naszą krwią – to co z tego, że kodzik to spaghetti posolone łzami naszego crunchu? Ano właśnie nic.
Jeśli jest coś sensownego, czego się nauczyłam w ostatnich latach, a co nie jest smaczkiem technologicznym, który będzie niemodny za 5 lat – to jest doświadczenie empiryczne, że prostszy kod rzadziej coś psuje. Kod, który jest prosty i nieprzekombinowany, każdy programista jest w stanie szybko poprawić. Taki kod działa zgodnie z oczekiwaniami i nie trzeba IQ over 9k, żeby cokolwiek w nim zmienić. Pewnie zajmie więcej linijek, pewnie jest nieco mniej wydajny. Pewnie kiedyś trzeba będzie go skomplikować, ale powinno się to robić dopiero wtedy, kiedy wiemy, że jest to uzasadnione. Bo mamy benchmark i widzimy, że to faktycznie będzie sensowna optymalizacja. Albo bo poznaliśmy nową konstrukcję języka, która sprawi, że będzie czytelniejszy. Ale nie dlatego, że chcemy się pokazać przed resztą zespołu, że umiemy zmieścić wszystko w jednej linijce albo że umiemy napisać kod tak, że tylko my w swej mądrości go rozumiemy. Bo choćby nie wiem co, kod się dużo razy częściej czyta, niż pisze i choćbyśmy nie wiem jak genialni byli, za miesiąc, rok, dwa lata już nie będzie dla na oczywiste, co ten kodzik robi.

Ja w swojej obecnej pracy mam ten komfort, że jest czasem też moment na refactoring. Ale nigdy nie czuję wstydu, że muszę coś swojego poprawić, staram się też nie narzekać na legacy kod innych programistów. Wiadomo, że zawsze jest kto to panu tak spierdolił, ale prawda jest taka, że nie wiemy, w jakiej sytuacji ktoś to pisał. Może był deadline, może osoba była zmęczona, może ten kod musiał być zmieniany milion razy a nie było czasu na refactoring, może to miało być tylko dla testu ale działało, wiec inni nie ruszali. Ja szczerze wierzę, że autor pisał najlepszy kod, jaki mógł w danej sytuacji. Taki jak i ja staram się pisać na co dzień.
Oj, zboczyłam z tematu, a chciałam tylko napisać, że na BF 2020 było mega. 9 prezek, z których każda mi się podobała, zrobiłam tonę notatek i chciałabym je tym razem wyjątkowo wszystkie porządnie przemyśleć i obrobić. I to jest moje silne postanowienie – przekminić najważniejsze tematy i popisać na ten temat trochę postów.
Organizacyjnie – jak dla mnie bezbłędnie. Giftbag pełen pierdół anty zero waste – brak, jedyne co to można było zdobyć to gadżet za tweeta – udało mi się upolować koszulkę. A ja te koszulki kocham miłością bezgraniczną, gdyż są w wersji damskiej i świetnie mi się je nosi na co dzień. Poza tym w fajnym quizie wylosowałam kocyk w pokrowcu, który przydał się chorutkiemu mężowi (wiadomo, facet z katarem – ledwo przetrwał!) i na stoisku obok złapałam kalendarz ścienny, bo ma fajne motywacyjne teksty i mi się przyda. Więcej śmieci, na szczęście, nima! Inna organizacyjna opcja, która czasem kuleje, to obiad. Tutaj dzięki zastosowaniu dwóch bloków lightning talków nie było w ogóle problemu z kolejką, a dla antyentuzjastów mięsa też coś się znalazło do przegryzienia.

After party – łopanie, jak zwykle epickie! Był czas na status update ze stałą ekipą – nawet śmialiśmy się, że czas odliczamy w boilingfrogsach. 🙂 Był open bar, który sprzyjał nawiązywaniu znajomości ale było też sporo piwka bezalkoholowego. Były rozmowy o Sharepoincie, PHP, wydajności i nartach. No tak, z after party też mam notatkę w telefonie pełną artykułów i książek do przeczytania oraz narzędzi do obczajenia. To naprawdę fascynujące, jak taka impreza może być jednocześnie fajna, zakrapiana i produktywna!

Dla takiej konferencji warto wracać busem z Wrocławia do Warszawy o 3:30 nad ranem!
Oczywiście, nie bawiłabym się pewnie tak świetnie, gdybym nie pojechała razem z moim najlepszym kumplem (Skała, pozdrawiam!). Jakieś 7 lat już tak jeździmy razem na konfy, że też jeszcze nie ma mnie dość. 😉
Podsumowując – konfa super, ludzie super, organizatorzy super, prelegenci w ogóle kosmos jacy super. Publicznie zobowiązuję się do uporządkowania i wrzucenia tutaj notatek, no i cześć!