Przez większą część mojej edukacji szkolnej czułam się humanistką. Pisałam książki, wiersze, opowiadania, miałam 6 z polskiego i brałam udział w konkursach Mistrza Ortografii. Właściwie z matmy też byłam bardzo dobra, ale w tamtych czasach szczerze mówiąc żaden przedmiot nie sprawiał mi trudności. Można powiedzieć, że byłam typowym kujonem.
Mniej typowe może było to, że jako dzieciak lubiłam sobie kupić Komputer Świat i czytać nowinki technologiczne, daleko mi było jednak do typowego nerda – programisty, coto przepisywał za dzieciaka kod z Bajtka. Nie, nie, ja właśnie te nieszczęsne wiersze wtedy pisałam. Miałam co prawda epizod z tworzeniem stronek – chciałam sobie spersonalizować szablon bloga na blog.pl, co wymagało znajomości HTMLa. Na blogu pisałam książkę z przyjaciółką. Co za szczęście, że istnieje WaybackMachine!

Później nawet pokusiłam się również o stworzenie mojej autorskiej grafiki w GIMPie!

Szczerze mówiąc, nie umiem powstrzymać uśmiechu jak patrzę na te małe dzieła sztuki. Pamiętam, jak kasowałam losowe fragmentu kodu HTML, a w wyglądzie strony nic się nie zmieniało. Byłam oburzona!
Krótko mówiąc – asem programowania w dzieciństwie nie zostałam. Stawiałam fora PHP BB BY PRZEMO, lubiłam robić format komputera i grać w gry. Ale programowanie? Nie, nie, na to to ja się czułam za głupia.
W gimnazjum chodziłam na koło informatyczne. Razem z drugą dziewczyną miałam za zadanie wyklikiwać stronkę o Władcy Pierścieni w jakimś CMSie. Kątem oka widziałam, jak nauczyciel uczył chłopaków jakiegoś języka programowania. Do tej pory nie mogę tego zrozumieć, dlaczego taki podział panował na zajęciach.
Gdy wygrałam olimpiadę z biologii wiedziałam, że każde liceum stoi przede mną otworem. Głupio było zostawić tylko jeden wybór na liście, więc jako drugi wpisałam mat-inf. Nauczyciel informatyki śmiechnął, jak mu się pochwaliłam. Cóż, mam nadzieję, że potem zmienił trochę sposoby nauczania.
Liceum zaczęłam od zmiany klasy z humana na biol-chem. W sumie nie pamiętam już, jaki był tego powód tak do końca. W każdym razie wyszło na dobre – po roku uznałam, że lekarzem to ja na pewno nie chcę być. Zerknęłam na plan studiów informatycznych i przepadłam. Wszystkie przedmioty wydawały mi się takie ciekawe! Rodzice bardzo pozytywnie zareagowali na zmianę moich planów z japonistyki na informatykę. Chyba ten zawód wydał im się jakiś bardziej sensowny czy coś (wink wink), w każdym razie sfinansowali mi korki z matmy rozszerzonej przez resztę liceum, czyli dwa lata. Do końca życia będę im za to wdzięczna. 🙂
Celowałam w Politechnikę Warszawską, chociaż szczerze mówiąc nie wierzyłam, że będę w stanie się tam dostać. Zakuwałam tę matmę, zakuwałam… Potem zakuwałam też fizykę, ale średnio mi szło, na szczęście… Bo dzięki temu poznałam mojego męża, który wówczas miał mi z nią pomóc. 🙂
Trochę przesadziłam z tą nauką, bo z obu matur, podstawowej i rozszerzonej miałam 100%. Dostałam się na wymarzony wydział, ale co jakiś czas brzuch ściskał mi strach – co ja w ogóle robię? Przecież nie umiem w ogóle programować, a idę na studia informatyczne!
Trochę się bałam, ale nie tak dużo. W końcu czekały mnie najdłuższe wakacje w moim życiu!
tbc.
3 thoughts on “Programistka po biol-chemie cz.1 – O tym, jak podjęłam decyzję o zmianie planów na przyszłość”