Skip to content

Blog Emi

O grach z kobiecej perspektywy

  • GameDev
  • Programowanie
  • Gry
  • Offtop
  • O mnie
Menu

Programistka po biol-chemie cz.4 – Co dały mi studia IT i czy poszłabym na nie drugi raz

Posted on 14 sierpnia, 202014 sierpnia, 2020 by Emi

Pierwszy raz tutaj? Zajrzyj najpierw proszę do części pierwszej 🙂

Z poprzedniego wpisu wiecie już, że jednak nie rzuciłam studiów. Po początkowych turbulencjach reszta nauki przebiegła właściwie płynnie, nie miałam żadnych poprawek i obroniłam sobie obie prace we wzorowym terminie i bardzo dobrą oceną. Oczywiście – było ciężko, trudno, frustrująco – nie zawsze tylko z powodu natłoku pracy. Jak ogólnie oceniam te 5 lat, co właściwie dały mi studia i czy poszłabym na nie drugi raz? Tego dowiecie się z dzisiejszego wpisu. Miłego czytania!

Jak studiowałam – słów kilka

Dla wyjaśnienia – inżynierkę zrobiłam na wydziale Matematyki i Nauki Informacyjnych na PW, magisterkę na Wydziale Elektroniki i Technik Informatycznych. Zmieniłam wydział, ponieważ nie przemawiała do mnie oferta magisterek na MiNI. W EiTI bardzo podobała mi się możliwość wybierania sobie przedmiotów i układania planu studiów samodzielnie – oczywiście w ramach zdefiniowanych puli zajęć. W efekcie właściwie wszystko, co sobie wybrałam było dla mnie ciekawe (czy dobrze prowadzone – to inna kwestia), oprócz kilku przedmiotów zapychaczy, które dobrałam na koniec, takich łatwo zdawalnych. 😉

Magisterka to pod pewnymi względami był mój najlepszy, ale też najgorszy okres studiów. Najlepszy, bo przedmioty opierały się głównie na robieniu mega ciekawych projektów i to w grupach. Kilka, które zapadły mi w pamięć:

  • System agentowy w języku Scala – symulacja ruchu drogowego, razem z graficznym przedstawieniem w jakiejś javowej bibliotece do grafiki. System agentowy to w skrócie taki system, w którym programujemy zachowania aktorów, którzy analizując dane z otoczenia i od zarządców decydują o swoim zachowaniu – u nas głównymi agentami były samochody. 🙂 Link do projektu na GitHub
  • Jakaś taka aplikacja do wymieniania się książkami – nie pamiętam szczegółów, ale pisaliśmy z kolegą wspólnie backend w Pythonie + dwie apki mobilne – on Android natywnie, ja Windows Phone #facepalm. Tak tak, w tamtych czasach nauka tego wydawała mi się przyszłościowa. 😉 W ogóle ten przedmiot, czyli programowanie aplikacji mobilnych prowadzili mega zajarani prowadzący. Wykład był totalnie opcjonalny, nie było żadnych kolosów, a najważniejszy był Twój projekt – im dziwniejszy, ciekawszy, tym wyższa ocena (nawet jeśli nie działał do końca). Nasz był z kategorii tych najnudniejszych, więc dostaliśmy tróje, ale w ramach tego przedmiotu można było robić jakieś integracje ze smartwatchami, budować roboty itp. Same wykłady też były mega, mega ciekawe, na pierwszych zajęciach prowadzący pokazywał jakieś pierwsze mądre urządzenia mobilne (palmtopy itp). Niestety, były nieobowiązkowe i na godzinę 8 rano, więc od początku było nas mało a w gorących sesyjnych okresie sama przestałam chodzić… Link do projektu GitHub
  • Program do rozpoznawania obrazów – w ogóle przedmiot o przetwarzaniu i rozpoznawaniu obrazów to chyba jeden z moich ulubionych przedmiotów na całych studiach. Prowadzący był z mojego ulubionego gatunku – mega profesjonalny, z dużą wiedzą, trochę srogi więc trzymał porządek, ale też trochę z jajem i humorem prowadził zajęcia. Było generalnie o tym, jak działa aparat fotograficzny, o formatach plików no i samym rozpoznawaniu obrazów w różnych zastosowaniach. Każde zajęcia praktycznie pochłaniałam w pełnej uwadze. Projekt polegał na wybraniu sobie jakieś obrazka – w moim przypadku było to logo gry Wiedźmin 3, zrobienie zdjęć (koniecznie zdjęć! a nie fotoshopa) tego logo w różnych ujęciach, sytuacjach no i napisanie programiku w C# , który wykrywa to logo w różnych miejscach i zaznacza je ramką. Mega fun! Link do projektu na Github

Było też trochę śmiechu, np. jak był dzień kolosa, prowadzący wchodzi do sali i mówi: „Hehehe, ja tam widziałem, że państwo z jakichś gotowców odpowiedzi się uczyli, ale hehehehe, ja to bym nie radził się nimi sugerować, bo tam głupoty ktoś popisał”. No tak centralnie zwył z nas. ;d

A co było najgorsze? Brak mojej ukochanej ekipy znajomych ze studiów inżynierskich. Na magisterkę poszłam z jednym kolegą (pozdrawiam Skała! <3), razem robiliśmy wszystkie projekty i ogólnie mega się wspieraliśmy, ale praktycznie nie dało się już nawiązać nowych znajomości – reszta osób z grupy to byli ludzie prosto z inżynierki na tym wydziale, więc już byli „pogrupowani”. No i już wjeżdżała praca na coraz większą ilość etatu, stając się coraz ważniejszym elementem życia i spychając studia na dalszy plan – ostatni semestr to już była głównie walka z systemem i próba zdobycia ostatnich punktów jak najmniejszym kosztem.

Co dały mi studia?

Tak sobie często myślę, że w moim dotychczasowym, prawie 30letnim życiu podjęłam dwie najważniejsze, najzajebistsze i najcudowniejsze decyzje – związałam się z moim obecnym mężem i poszłam na studia IT. 😉 Można więc się domyślić, że dały mi dużo.

1. Przyjaciele na całe życie

Daję ten punkt jako pierwszy dlatego, że według mnie naprawdę ciężko to czymś zastąpić. Spędzanie 7-9 godzin dziennie razem, wspólne narzekanie na prowadzących, wspólna, całonocna nauka, to wszystko wiąże.

Nic tak nie łączy jak wspólna nauka algorytmów na szafie…

Prawie wszystkie osoby, które są mi teraz najbliższe poznałam podczas studiów i dzięki studiowaniu. Ogólnie ten nastrój studiów, imprezy w wynajmowanych mieszkankach, gdzie jedyną przekąską były chipsy jedzone na dywanie, piwo na ławce w przerwie między wykładami, wspólnie bieganie za portalami w Ingressie, pisanie kolosa po 2h snu – na to wszystko jest tylko jeden moment w życiu.

I jak ktoś mówi, że nie warto studiować, lepiej od razu iść do pracy, to ja mówię – pracować będziesz jeszcze całe życie, serio! Ten pierwszy czas wolności, bo z dala od rodziców, ale jeszcze beztroski, bo bez kredytów, dzieci, małżeństwa – to już się NIGDY nie powtórzy!!!

I nie chodzi mi tutaj o znajomych i klimat z samej grupy na studiach, ale też…

2. Koło naukowe POLYGON i pasja

To się bardzo mocno łączy z poprzednim punktem – na Kole również poznałam najwspanialszych przyjaciół, z którymi trzymamy się mocno do dziś i mamy dziką masę pięknych wspomnień (spotkania, wyjazdy, game jamy, organizowanie imprez – na pewno opiszę to w oddzielnym poście).

Chciałabym jednak poruszyć inny temat. Gry komputerowe od zawsze mnie interesowały, ale ich tworzenie to była dla mnie czarna magia. Wydawało mi się zdecydowanie, że – po raz kolejny – ja jestem na to za głupia! Gdy moja najlepsza kumpela ze studiów zapisała się do Koła Naukowego Twórców Gier Polygon (które wtedy miało <10 członków, teraz to są setki), ja speniałam. Dopiero po pół roku tyle mi nagadała, że tam jest fajnie, że się przemogłam i mega zawstydzona przyszłam. Okazało się, że atmosfera jest bardzo przyjazna i luźna, że są ludzie, dla których pisanie gier to największa pasja, a na dodatek chcą pomagać innym się tego uczyć!

Dobraliśmy się w grupy – u nas moja ekipa ze studiów – totalne n00by w zakresie pisania gier (znaliśmy tylko bare C#) i jeden kolega, który teraz jest jednym z moich najlepszych przyjaciół – w moich ówczesnych (to był gdzieś 2013 rok) oczach mega wyjadacz. 😉 Teraz zresztą serio jest wyjadaczem, pracuje w jednej z największych firm robiących gry mobilne i można go czasem posłuchać. 🙂 Kolega ten zrobił nam pierwszą lekcję z pisania gier w Unity. Projekt bardzo szybko upadł, ale wydarzyła się inna piękna rzecz – pojechałam z Polygonem na moją pierwszą konferencę programistyczną! I nawet wzięliśmy udział w pierwszym GAME JAMIE! Grę napisaliśmy w jedynym, co wtedy znaliśmy, czyli w Windows Forms, a za repozytorium służył nam Dropbox.

Dzieło sztuki! Windowsowe okienka atakują Linuxowego pingiwnka, multiplayer 😎

Od tego czasu już nie miałam wątpliwości, że kocham robić gry i chcę się w tym rozwijać.

Co prowadzi nas dalej…

3. Pierwsza praca

Dwa lata studiów sobie spokojnie wszyscy walczyli o życie z analizą, algebrą i innymi takimi ciekawostkami, ale już na trzecim roku plan pozwalał na spokojne pół etatu pracy. Ja oczywiście po raz kolejny – czułam się za słaba na jakąkolwiek sensowną pracę i strasznie się bałam rekrutacji. Przez to totalnie, totalnie zmarnowałam wakacje na jakichś gównopraktykach w Citi banku, gdzie musiałam klikać całymi dniami i testować jakąś apkę mobilną, a jedyny kodzik jaki udało mi się popisać to było makro w Visual Basicu…

Ale, ale! Od czego ma się kolegów ze studiów i koła naukowego? Większość moich growych znajomych w tamtych czasach pracowała w jednej firmie. No i ta firma akurat szukała nowych ludzi i mój kumpel po prostu powiedział „Dawaj, Emi, chodź do nas, będzie fajnie!” – „Ale ja nic nie umiem :(((((” – „Tu nie trzeba nic umieć!” ;D

No to jak nie trzeba, to się zgłosiłam. Dostałam zadanie do zrobienia, w którym w wymaganiach było pełno jakichś dziwnych skrótów – DI, IoC, kontenery – dwie godzinki guglania i cośtam wymodziłam. Chyba się spodobało, bo dostałam zaproszenie na rozmowę.

To był klimat 😉

Na rozmowie… Szef chyba miał srogiego kaca i tylko zapytał, kiedy mogę zacząć. 😀 I tak rozpoczęłam karierę jako C# backend programmer w firmie robiącej gry mobilne. Pierwszego dnia w pracy okazało się, że w ogóle będę pracować przy grze z uniwersum Wiedźmina, więc prawie zemdlałam z wrażenia. Ile ja tej pierwszej pracy zawdzięczam, to ciężko ująć słowami. Poświęcę temu na pewno oddzielny wpis, może kolejny?

W każdym razie, tak – studia IT oraz koło naukowe autentycznie DAŁO MI PRACĘ. I to nie byle jaką, tylko związaną z moją pasją!

4. Wiedza

Ten punkt daję na samym końcu. Nie jest najmniej ważny – w końcu na studiach OD ZERA nauczyłam się programować. Jednak w dzisiejszych czasach powszechnie wiadomo, że programować każdy może, a według niektórych reklam to w ogóle zamiast 5 lat studiów lepiej zrobić kursik w 8 tygodni. I nie oszukujmy się – całej masy zajebistości, której się uczyłam – zaawansowana matematyka, skomplikowane algorytmy, jakieś inne chujemujedzikiewęże – już zwyczajnie nie pamiętam. Całek uczyłam się prawie 10 lat temu i choć wiem, z czym to się je, to na pewno żadnej od ręki nie policzę.

Co jednak miałam na studiach i mi zostało?

Ogólnie dotknęłam wielu różnych rzeczy. Pisałam w C, C++, C#, Javie, Scali, Pythonie, R. Uczyłam się pisania niskopoziomych, sieciowych aplikacji, uczyłam się o różnych systemach operacyjnych i poznałam Linuxa. Poznawałam algorytmikę, sposoby optymalizacji, czym jest złożoność obliczeniowa i pamięciowa, wielowątkowość, współbieżność, locki. Tworzyłam systemy agentowe, sieci neuronowe, modele Machine Learning i boty. Pisałam gry w DirectX, OpenGL, Pythonie i C#, i to na dwa sposoby (Monogame i Unity). Uczyłam się projektowania architektury dużych systemów, dowiadywałam się co to SCRUM, Agile, Prince.

Trenowałam pracę w grupie, programowanie na czas i pod presją (laborki), zarządzanie swoim czasem (pod koniec pierwszego semestru studiów mgr miałam do zrobienia 7 projektów). Powoli przekonywałam się, że dam radę zrobić wszystko, jeśli tylko spokojnie rozbiję to na mniejsze części i dam sobie czas na zdobywanie wiedzy.

Sama z siebie nigdy bym nie spróbowała tylu różnych rzeczy! I choć nie pamiętam szczegółów, to wiem z czym się je je i jak się za takie rzeczy zabrać, jak szukać wiedzy i jak wygląda praca nad tym.

A wady?

Nie ma róży bez kolców, prawda? Oczywiście, że nie było całkiem różowo. Dużo było walki z systemem – zaliczenie niektórych upierdliwych kolosów, ganianie prowadzących, formalności związane z pisaniem prac (wypalałam inżynierkę na 6 płytach CD…).

Niekompetentni prowadzący i ci zwyczajnie nudni, słabe przedmioty – to była spora zmora. Wiele razy czułam ogromną stratę czasu, kując na pamięć jakieś twierdzenia wiedząc, że jak zapomnę jednej literki to mi uwali całe zadanie. Teraz głównie już pamiętam tylko te najciekawsze i najfajniejsze przedmioty, ale naprawdę sporo było bezsensownych zapychaczy. Ciężko mi teraz przytoczyć przykład, bo zazwyczaj po takim słabym, zdanym egzaminie wyrzucałam to wszystko z głowy, ale pamiętam te frustrację i bezsilność.

Taaak, czasem było AŻ TAK nudno. Tutaj chyba drzemka na metodach numerycznych.

No i stres, sporo stresu, ciągle. Mąż do tej pory często wspomina, że podczas prawie każdej sesji płakałam, że nie dam rady, a potem wszystko ładnie zaliczałam. xd Fakt, że po przyjściu z uczelni nie można sobie odpocząć, tylko trzeba zakuwać (swoją drogą, i tak czasu na imprezowanie jakimś magicznym sposobem zawsze było wystarczająco 😉 ). Zakuwać albo robić jakieś nudne projekty, zadania na laborki itp.

Teraz jest fajnie – po pracy mogę robić co chcę, nawet jeśli to rozwieszanie prania albo szukanie najlepszej oferty kredytu hipotecznego. A i w samej pracy często jest mniej intensywnie niż było czasami podczas całego dnia laborek na studiach.

Uczucie, jakie miałam po wyjściu z uczelni po obronie pracy magisterskiej – bezcenne. Wielka ulga i szczęście, że to już koniec.

Czy zamieniłabym ten czas na cokolwiek innego? Zdecydowanie, nigdy przenigdy w życiu, nie. 🙂

Posted in privateTagged felieton, inspiracja, prywata, studia

Nawigacja wpisu

O Boiling Frogs 2020, o tym czym jest rzemiosło, o silnym postanowieniu i o tym, po co jest after party

Related Post

  • O Boiling Frogs 2020, o tym czym jest rzemiosło, o silnym postanowieniu i o tym, po co jest after party
  • Zamyślona autorka siedząca na trawie z otwartym notesem Programistka po biol-chemie cz.3 – O tym, jak prawie rzuciłam studia
  • Programistka po biol-chemie cz. 2 – O tym, jak było na początku studiów

1 thought on “Programistka po biol-chemie cz.4 – Co dały mi studia IT i czy poszłabym na nie drugi raz”

  1. Somsiad pisze:
    15 sierpnia, 2020 o 00:28

    Podpisuje się rękami i nogami :3 dobrze że wybrałaś te studia ;))

    Odpowiedz

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Copyright © AllTopGuide 2023 • Theme by OpenSumo